Dzien 1:
Taksa i poranny lot do Sajgonu tylko po to zeby spotkac sie z ludzmi z Polski poznanych przez neta i dalej razem podrozowac. Odwiedzilem ich przed wyjazdem zeby sie upewnic, ze sa w porzadku, ale jak widac to nie wystarczylo. Rano dostalem sms, ze sa juz w Phenom Penh i tam na mnie poczekaja... Pieknie, dostosowalem swoje plany do ich, skrocilem pobyt na Bali, trase z Hanoi do Saigonu zrobilem samolotem zamiast wziasc busa i zatrzymac sie w kilku miastach po drodze. Olewam to towarzystwo. Wydaje mi sie, ze lepiej to zrobic teraz i zobaczyc Sajgon, delte Mekongu i inne atrakcje w Wietnamie (a przede wszystkim miec czas zeby poznac lokalnych) niz gonic ich jak debil i nic nie zobaczyc. W ogole nie zaluje, ze ich nie spotkam, szkoda mi tylko tego, ze tak sie spinalem przez te 2 tygodnie z samolotami, a czego bym nigdy nie zrobil gdybym od poczatku planowal to po swojemu. No wiec 2 tygodnie a ja juz w 3 kraju. Ale to nic, nadrobie. Jeszcze wroce do Indonezji.
Szczerze mowiac to wiecej nie popelnie tego bledu zeby znajdowac sobie towarzystwo do podrozy w Polsce przez internet czy gdziekolwiek indziej. Najlepiej mi sie podrozuje samemu. I radze kazdemu tego sprobowac :) To nie jest tak, ze jest sie caly czas samotnym. Podczas podrozy poznaje sie kupe naprawde zajebistych ludzi. Wielu z nich nigdy by sie nie poznalo gdyby podrozowaloby sie w grupie.
Co do dzisiejszego dnia. Ogarnelem hotel, polazilem po miescie. Bylem w Indepedence Palace. W miejscu gdzie skonczyla sie wojna wietnamska. Nie sadzilem, ze moze byc tak ciekawie. Battlefield Vietnam to jedna z moich ulubionych gier, wiec oblatalem wszystkie mozliwe pojazdy, a w ogrodzie kolo palacu byly wietnamskie czolgi, samochody i samolot :D W srodku wszystko odwzorowane tak jak bylo w latach 60'. Radiostacje, sale konferencyjne, schrony, telefony, biura itd Z zewnatrz myslalem, ze nie bedzie warto wchodzic, ale jednak bylo warto.
I tyle. Od 17 pada i nie zanosi sie zeby przestalo, wiec dzien uwazam za skonczony.
Dzien 2:
Standardowo juz, wypozyczylem skuter i objezdzilem wszystko co sie dalo. Nie jest to wybitnie piekne miasto, o tyle lepsze od Hanoi, ze ludzie nie trabia tak na ulicy, drogi szersze i nie ma tyle straganow z jedzeniem na ulicy jak tam.
Bylem w muzeum historii. Tak, zgadza sie, w muzeum. Tylko dlatego, ze myslalem, ze beda w nim rekwizyty z wojny. Nie bylo. Za to bylo duzo monet, nozy i koralikow. Po prostu rewalacja. Moja ekscytacja trwala dopoki doputy nie uswiadomilem sobie, ze zeby zobaczyc takie unikaty moglem sie przejsc do ktoregokolwiek malego muzeum w Polsce.
Dalej pagoda, ludzie sobie siedza i mysla w srodku, kontempluja nad swoim zyciem, wspominaja zmarlych itd
Oprocz tego City Hall i Katedra "Notre Dame". Tego juz nie bede komentowac. Takie tam miasto, nie ma za bardzo co zwiedzac. A klimat mi nie przydal do gustu.
Jest tu ogromna roznica pomiedzy ludzmi, ktorzy zarabiaja najmniej, a tymi, ktorzy najwiecej. Jedni moga zyc za 2$ dziennie, a drudzy rozbijaja sie po ulicach Lamborghini, choc jest to totalnie bez sensu, bo ruch jest tak duzy, ze nie ma miejsca zeby rozpedzic sie powyzej 50kmh, a srednio jedzie sie wolniej niz 20kmh, wiec ktos kto tutaj kupuje takie auto robi to jedynie dla stylu.