Konieczność oczekiwania na autobus, który mam wieczorem pozwoliła mi wybrać się na trip do okolicznych wodospadów. Wypożyczyłem skuter i zarem Australijką z hostelu ruszyliśmy około 9 w drogę. Pogoda była bardzo wietrzna, a ja zabrałem tylko płaszcz przeciwdeszczowy. Droga prowadziła przez góry. W kulminacyjnym momencie zatrzymaliśmy się na coś gorącego do picia. Gościu z knajpy powiedział, że jesteśmy na 1300 m n.p.m. Zimno na maxa, a ja miałem japonki, tshirt i szorty. Musiałem kupić jakąś kurtkę i zapłacić za swoje nieprzygotowanie całe 6$ :D
Wodospady całkiem, całkiem. 3km w górę rzeki małą ścieżką poszliśmy do wioski, do której nie ma innej drogi dojazdu. Niezły klimacik. Jakby się cofnąć w czasie. Na ziemi suszą się fistaszki, dzieciaki biegają. Super!
Nakręciłem w sumie około 250km, pojeździłem po bezdrożach. Dzień jak najbardziej pozytywny. Austalijka tam została na noc, więc pozostało mi wrócić samemu, nie żeby mi to przeszkadzało.
Uświadomiłem sobie dzisiaj jak niewiele potrzeba żeby odnieść dobre wrażenie na temat kraju. Krzyki dzieciaków, machanie i ich radość jak się odmacha jak się przejeżdża drogą, przyjacielskie powitania na każdym kroku naprawdę wystarczą. Uśmiech aż sam ciśnie się na twarz. Chyba im biedniejszy kraj tym bardziej życzliwy.