Dzień 1
Dystans pomiędzy Luang Prabang a Chiang Mai pokonałem w zaledwie 21h. Przez dwa dni odczuwałem zmęczenie w nogach. No ale nie ma co marudzić, jeszcze w ten sam dzień poszedłem na Night Bazar. Mnóstwo wszystkiego. Chiang Mai to najlepsze miejsce żeby zrobić zakupy. Tańsze niż Bangkok, bo to tutaj te wszystkie rzeczy produkują. Strasznie kusi żeby coś kupić, bo jest dużo unikalnych i pięknych rzeczy, a do tego bardzo tanio. Niestety nic nie kupuję, bo wizja noszenia tego tobołu ze sobą przez kolejnych parę miesięcy dobrze studzi zapał.
Dzień 2
W ciągu dnia łazimy z Niemcem po centrum od świątyni do świątyni. Jest co robić bo jest ich w całym mieście około 300. Coraz mniej mi imponują. Po Angkor chyba nic nie będzie mnie w stanie zadziwić na tyle żebym wyskoczył z butów. Mniej więcej wszystkie wyglądają tak samo.
Miasto jest fantastyczne. Bardzo je lubię. Łatwe do nawigacji, bo centrum to kwadrat 1,5km x 1,5km otoczony fosą i dwupasmową drogą - dobry punkt odniesienia. Dużo marketów. Tego dnia była niedziela czyli dzień w który w centrum odbywa się Sunday Market. Największy w miescie market i chyba największy i najlepszy jaki ja w życiu widziałem. Ręce swędzą żeby coś kupić.
Dzień 3
Czego ja dzisiaj nie robiłem... Zip lining, white water rafting, elephant riding i bambusowe tratwy. Mogłem jeszcze zobaczyć długie szyje, czyli kobiety z metalowymi ringami na szyi, ale sobie odpuściłem, zresztą słusznie, bo ci którzy poszli do tej wioski mowili, ze jest strasznie sztuczna. Koszt 50zł za wejście, a w środku kilka chatek i parę kobiet z długimi szyjami. Co więcej mam ze sobą Travelera (National Geographic) sprzed paru miesięcy o Tajlandii i stwierdzam, że bardzo, bardzo po łebkach robią te trasy. Nie wiem kto to planuje, ale objeżdzają najbardziej turystyczne atrakcje, właśnie tego typu i robią z tego nie wiadomo jak wielką wyprawę. Równie dobrze mógłbym przyjechać tu w ciemno pójść do agencji turystycznej i wybrać parę wycieczek, napisać o tym artykuł i zgarnąć kasę. Zdecydowanie nie promują żeby pojechać na zadupie i zobaczyć coś prawdziwego. Cóż... Martyna ogarnij się!
Ok wracając do tego co dzisiaj robiłem. Może zacznę od słoni, na których w końcu udało mi się pojeździć – i to znacznie taniej niż jakbym to zrobił w Luang Prabang. Sukces!
Dalej, rafting rzeką, kilka większych wodospadów. Z drugiego pontona Słoweniec wypadł za burtę jak wpłyneli na kamień :D Jajca! Byłem cały mokry, więc żadna różnica czy bym wypadł czy nie. Rafting udany.
Później bambusowa tratwa. Bez szału po raftingu, powinni to robić przed. Przesiedziałem na bambusie, porozglądałem się na boki, ładne widoki i tyle.
Na koniec Zip Lining czyli zjazdy na linie od drzewa do drzewa. Kozak sprawa. Najwyższe stacje na około 30 metrach, dziewczyny piszczały za każdym razem. Nie taka całkiem łatwa sprawa, bo w niektórych miejscach trzeba było hamować specjalnym bambusowym patykiem, żeby nie rozbić się o drzewo. Na koniec zjazd przez rzekę. Polecam spróbować czegoś takiego. Jest tu jeszcze jedno takie miejsce ze stacjami znacznie wyżej, ale kosztuje 3 razy tyle co ja zapłaciłem za wszystkie te atrakcje. Ale podobno najwyżej oceniana atrakcja turystyczna w Tajlandii wg jakiegoś tam rankingu.
Dzień 4
Niemiec pojechał do Bangkoku a ja wybrałem się pogłaskać tygrysa. Chyba tylko tutaj można zrobić coś takiego. Wejść do klatki z tygrysem, posiedzieć koło niego, poleżeć, poskrobać. Adrenalina jest na początku. Jednak to dzikie zwierzę. Nie można używać flesha, wykonywać nagłych ruchów, biegać, dotykać powyżej brzucha i po łapach. Po coś te reguły są, więc nie próbowałem ich łamać :D
Można było wybrać pomiędzy największymi, średnimi, a małymi. Małe to jak koty. Ja wybrałem oczywiście największego. Po pierwsze dlatego, że był największy, a po drugie, że był najtańszy. Chyba żerują na dzieciach i dziewczynach, które nie odpuszczą sobie małych, ślicznych tygrysków.
Przed tygrysami pojechałem na campus uniwersytetu. Ależ to robi wrażenie. Poznańskie Morasko to śmiech na sali. Tutaj jest całe miasto akademickie. Oddzielone murami, z 3 wjazdami, ogromna powierzchnia całego miejsca. Banki, gastronomia, bary, darmowe elektryczne busy dla studentów, akademiki, wielki park, z jeziorem, rzeczka. No cudo!!! Aż chce się studiować. Dlaczego ja nie wiedziałem wcześniej? Bym tutaj się przeniósł na studia.
Dzień 5
Nie wspomniałem jeszcze, że Chiang Mai jest otoczone górami. I na jednej górze jest świątynia o nic nie mówiącej nazwie Wat Prathat. Mam od paru dni wynajęty skuter, więc pojechałem zobaczyć jak wygląda miasto z góry a przy okazji jak już będę na górze zobaczyć świątynię. Droga dość kręta, jak to w górach. Super sprawa, powinklowałem sobie trochę. Skuterem, bo skuterem, ale zawsze.
Widok super. Z dołu nie wyglądało, że to taka wysoka góra. Świątynia też niezła, dla odmiany złota, żeby było unikalnie i niepowtarzalnie. Nigdy bym nie pomyślał :D