Geoblog.pl    wojtas100    Podróże    Backpacking In Asia    Wir imprez i kolejne świątynie.
Zwiń mapę
2011
26
gru

Wir imprez i kolejne świątynie.

 
Tajlandia
Tajlandia, Bangkok
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 22809 km
 
Dzień 1

Bus zatrzymał się spory kawałek od mojego celu czyli Khao San Road. Nie wiem dlaczego wszyscy się tak zachwycają komunikacją w Bangkoku. Ok jest ten Skytrain, ale nie pokrywa rejonów mojej destynacji. Początkowo szedłem z buta, bo generalnie taksiarze nie chcą włączać licznika jak się jedzie w tamte rejony i maja ustaloną cenę dwa, trzy razy wyższą niż normalnie.

Temperatura w końcu normalna, nie to co w Laosie i na północy Tajlandii. W dzień ponad 30, w nocy 22. Idealnie, ale nie do 6 kilometrowego spaceru z plecakiem.

Po około 15 minutach zatrzumuje się koło mnie taksa i gościu mówi 'co ciężki plecak?' ja na to, że ano ciężki i pytam czy zawiezie mnie za 100bathów. Zgadza się więc oto jestem na Khao San.

Znalazłem hostel. 150 bathów za dormitory, z tym że jestem sam w pokoju. Prawie jak jedynka.

Idę obczaić okolicę, sprzedają fałszywe dokumenty, stoi ogłoszenie na środku ulicy jakby nigdy nic :) Generalnie miasto robi wrażenie na początku.


Dzień 2

Wczoraj poznałem niemca i hiszpankę i przenoszę się do innego hostelu, bo tamten prowadzi żydowska rodzinka i sugerowali mi przeniesienie się do mniejszego pokoju, bo śpię tam sam... Kolejny jest za 200, ale jedynka. Co prawda ściany są tak cieńkie, że wszystko słychać co się dzieje na korytarzu itd. ale jest cicho mimo wszystko. I okolica cicha a zarazem mam z 200m do Khao San Road.

Dzień spędzam na zwiedzaniu okolicy i kursu rzecznym busem na południe żeby obejrzeć brzeg rzeki i jak żyją normalni ludzie w tym mieście. Więc nie najlepiej. Widziałem już takie chaty w Wietnamie. Był też kilkudziesięcio-piętrowy hotel, prawie skończony, ale opuszczony dobre kilka lat temu. Hotel jak hilton, a w środku biegają dzieciaki, na ścianach grafitti, krzaki zaczynają porastać balkony. Nikt nawet nie pilnuje, żeby się tam nie kręcić. Myślałem żeby obejrzeć go od środka, ale za duże ryzyko. Nie wiadomo kto tam siedzi, chociażby same dzieciaki mogą być niebezpieczne. A miałem przy sobie paszport i kupę forsy, którą dopiero co wyciągnąłem z bankomatu.

O i rada dla wybierających się do Tajlandii. W prawie wszystkich bankomatach kasują 150BHT prowizji za wypłatę. Co równa się 15 polskich złotych. Ale jest jeden bankomat o nazwie AEON z którego wypłata jest darmowa.

Wieczorem wybrałem się na piwko i na imprezę z paroma osobami.


Dzień 3

Jest dobra opcja na zwiedzanie miasta, która obczaiłem wczoraj. Wypożyczają za darmo przyzwoite rowery, po czym można pokonać trasę dookoła wszystkich pktów turystycznych. Tak też zrobiłem.

Muszę powiedzieć, że te tajskie świątynie nie robią już na mnie większego wrażenia, więc postanowiłem odpuścić sobie Royal Palace, do którego wstęp kosztuje około 15$.

Ale po kolei. Najpierw pojechałem w okolice ratusza i złotej góry. Wszedłem na nią, całkiem ok. Ładny widok na miasto.

Potem się trochę zgubiłem, ale trafiłem do Wat Pho z wielkim Buddą w środku (niby jest wielki, ale szukałem go po świątyni chyba z 20 minut). Sama świątynia jest zaraz koło Royal Palace i jest bardzo ładna. Wstęp kosztuje 50BHT, ale ja wszedłem chyba złym wejściem, bo nic nie zapłaciłem. Dopiero przy wyjściu zobaczyłem, że ludzie stoją w kolejce po bilety. Frajerzy :D


Dzień 4

Rano wstałem i generalnie nie miałem żadnych planów jak spędzić dzień. Zjadłem śniadanie i zadzwoniła do mnie koreanka, którą poznałem na imprezie. Tak więc pokręciliśmy się po okolicy a potem łódką i skytrainem do centrum. W międzyczasie zadzwonił do mnie australijczyk, że jest w Bangkoku i żeby się spotkać. Miał hotel w centrum, więc po godzinie zgarneliśmy go w centrum handlowym. Połaziliśmy po sklepach. Centrum wygląda całkiem nowocześnie. Wieczorem na impreze na Khao San Road. A dokładniej w klubie ska, gdzie 85% to tajowie. Chyba najlepszy klub w okolicy.


Dzień 5

Nie pamiętam co robiłem w tym dniu. Wiem, że wieczorem z Bradem pojechaliśmy do kilku klubów.


Dzień 6

Sylwester. Impreza – dzień jak co dzień. Złapaliśmy resztę australijczyków i ich koleżankę tajkę i odliczanie do 12 mieliśmy w całkiem godnym miejscu na dachu 48-piętrowego budynku z widokiem na całe centrum i fajerwerki. Muzyka taka sobie, więc koło 1 przenieśliśmy się już tylko z Bradem do innego klubu. Nowy rok pozytywnie :)


Dzień 7

Ostatni dzień imprez w Bangkoku. Jestem skrajnie zmęczony, ale ostatni dzień i przerwa. Czego nie lubię w dużych miastach – potrzeba paru dobrych dni, żeby się zorientować co i gdzie. Tego dnia odkryliśmy miejsce z klubami dla tajów-stundentów. Żadnych obcokrajowców, fajna muzyka i dobra zabawa. Szkoda, że ostatniego dnia. Przynajmniej będzie wiadomo gdzie wracać.


Dzień 8

Odpoczynek po ciężkim tygodniu. Stwierdziłem, że pozbędę się kurtki i koszuli. Plan był żeby to sprzedać :) Widzieliśmy sklep z reklamą 'kupujemy wszystko'. Poszliśmy tam, ale ciuchów nie kupowali. Poradziliśmy im żeby napisali na reklamie, że kupują wszystko oprócz ciuchów i ruszyliśmy poszukać kobiet z Chiang Mai, które sprzedawały drewniane gadające żaby, żeby się wymienić. Niestety nie było ich jeszcze w robocie, więc ostateczny plan zakłądał przejażdżkę tuk-tukiem za koszulę. Poszliśmy do jednego i się zgodził :D I to tylko za koszulę. Nawet dał mi się krótko przejechać tuk-tukiem po Khao San hehhe A jakże, prowadziłem tuk-tuka, ktoś jeszcze to zrobił w Tajlandii? :D
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (10)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
zwiedził 10.5% świata (21 państw)
Zasoby: 127 wpisów127 70 komentarzy70 947 zdjęć947 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróże
16.02.2013 - 19.03.2013
 
 
18.10.2011 - 13.05.2012