Z rana po imprezie skacowani pojechaliśmy z Hubertem do portu i na Koh Tao. To co się działo na tej łódce to jakaś paranoja. Ogromne fale, kilka razy kapitan wyłączał silnik po wpłynięciu na falę i wtedy trzeba było wyczekiwać jebnięcia za kilka sekund. Rzygałem kilkukrotnie. Ale to nic. Siedziałem w środku, ale około 10 osób siedziało na dziobie. Widziałem ich przez szybę. Kilka razy mieli mały prysznic, ale raz nie wiem co to było. Gościu wyłączył silniki, ale chyba źle wymierzył bo zamiast wpaść w następną falę łódka prawdopodobnie skleiła pomiędzy fale, zanurzyła się trochę i przykryła nas kolejna fala. Wszystko było pod wodą, szczęście, że nikogo nie zmyło z pokładu, ale parę metrów wody przetoczyło się przez całą łódkę. Ludzie spanikowani zaczeli uciekać z dzioba, mokre plecaki, jeden koleś patrze kuleje, bo przypieprzył się w rurę. Łódka zaczyna zawracać tak jakby ktoś wypadł za burtę. No masakra. Polecam przeprawę z Koh Phangan na Koh Tao :)
Dobra dopłynęliśmy na wyspę. Hubert chciał nurkować, więc wzięliśmy 2 noce. Trochę źle zrobiliśmy, bo mogliśmy wziąć następnego dnia nocny prom. Wyspa taka sobie, bez szału. Parę plaż, mnóstwo obcokrajowców, drożej niż Phangan. Ja tam generalnie nie robiłem nic poza leżeniem na plaży i połażeniem po okolicy. 2 dni minęły szybko i nudno. Nie ma co tutaj pisać. Kupiliśmy bilet na tą nocną łódkę. Super sprawa, nie spodziewałem się, że będą materace i że będzie można spać. Czułem się jak murzyn na statku z Afryki do Ameryki. Widziałem kiedyś rysunki jak wyglądał taki transport. Jakby to powiedział Bob Marley "Stolen from Africa, brought to America".