Tak jak się obawiałem i pomimo zapewnień pań w agencji turystycznej bus zajechał do Ipoh o godzinie 2 rano. Najgorszej godzinie o której można dojechać w nowe miejsce. Spotkałem w busie holendra, który też jedzie do tego samego miejsca co ja, więc postanowiliśmy zamiast koczować na dworcu poszukać hotelu. Od godziny 8 rano byłem w trasie, więc nocka na dworcu odpadała, za duże zmęczenie. Znaleźliśmy hotel koło 3 rano. Pomimo zmęczenia daliśmy radę odwiedzić 3 hotele i wybrać najtańszy. GPS się przydał po raz nie wiem już który. Na ulicach kompletnie nikogo. Paru hindusów po restauracjach i tyle.
Holender miał problem takiego typu, że zgubił kartę, a na drugiej wykorzystał limit, więc pożyczyłem mu na hotel i jedzenie i z rana poszliśmy szukać western union i internetu. Zostawiliśmy plecaki na dworcu i lokalnym busem do miasta. Po raz pierwszy od długiego czasu wiedziałem jaki jest dzień tygodnia – niedziela – nikt nie pracował. Wszystko pozamykane, banki, kafejki. Miasto puste. Uświadomiłem sobie, że w Tajlandii pracuje się na okrągło. Wróciliśmy na dworzec z buta, 1,5km w słońcu, myślę że koło 35 stopni. Nikt nie chodził oprócz nas. Wszyscy w samochodach z klimą. Ciekawostka – z moich obserwacji wynika, że malaje, a raczej powinienem powiedzieć malaje, chińczycy i hindusi w Malezji są uzależnieni od klimatyzacji. Wszędzie. Ich rozrywką weekendową są wypady do centrów handlowych, których w KL nie brakuje. Są na każdym rogu. I zostało to potwierdzone przez parę osób, z którymi rozmawiałem.
Co do miasta – bez szału. Albo nie trafiłem do centrum albo jako-takiego centrum po prostu nie ma.
O 15 pojechaliśmy do Cameron Highlands