Musiałem zjechać do Manili na jedną noc, bo miałem stamtąd lot na Palawan. Autobus oczywiście spóźniony, a jak. Ok 21 dojechałem, początkowo kierowałem się do Ermity. Ale tam nie znalazłem noclegu. Wszystko pozajmowane. Najtańszy dorm za 45zł, więc niebardzo. Zadzwoniłem do hotelu przy lotnisku, który jest 2 razy tańszy i poza tym pasowało mi żeby następnego dnia pojechać na lotnisko. Powinienem to zrobić od razu, bo i tak nie chciałem nigdzie wychodzić.
Kolejnego dnia o 15 miałem samolot. Spotkałem się jeszcze rano z taką dziewczyną z couchsurfingu pogadać. Jedzie do Europy, sama, więc trochę zestresowana.
Zacząłem wątpić czy na Filipinach w ogóle cokolwiek jest na czas. Samolot opóźniony standardowo o godzinę. Doleciałem do Puerto Princesa, znalazłem hotel, poznałem tam polkę. Pracuje w Anglii. Wszyscy polacy poznani po drodze pracują za granicą – ja też żeby nie było haha Może to jakaś reguła
Pierwszego dnia połaziłem trochę po mieście wieczorem. Nie ma ani jednego papierka na ulicy. Są kary za śmiecenie, więc jakoś nawet schludnie wyglądają ulice. Calkiem fajne miasto. Nie ma tutaj super plaż. Są dwie takie na 4-.
Drugi dzień poszliśmy z Pauliną na jedną z tych plaż i trochę się poszwędaliśmy i wieczorem poszedłem do baru. Imprezy takie tam, bez szału.