Jako że lotnisko w Clark jest 100km od Manili, a lot miałem o 7:05 postanowiłem zamiast spania na lotnisku lub ryzykowania dojazdu z Manili, spać w mieście o pięknej nazwie Angeles. Upodobane jest ono przez siwych panów po 60ce. Jak to wszyscy tutaj mówili „whore town”. Ponoć nie to co Pattaya w Tajlandii, ale dla mnie wystarczy i to. Porażka. Dojechałem tam koło 16, zalogowałem się w hotelu, ale potem się zorientowałem, że jest 7km od lotniska i taksa będzie droga z rana. Więc pogadałem z przyjaznymi paniami z recepcji i mi oddały kasę. Dałem im po małym napiwku za dobry uczynek zwłaszcza, że nie ściemniały i dawały dobre rady. Za dnia mało dziewczyn chodzi po mieście. Za to w nocy haha masakra. Tysiące prostytutek wylega na ulice. Raz widziałem jeepa pełnego dziewczyn jadących pewnie do burdelu.
Po długim spacerze w poszukiwaniu hotelu, który znalazłem na 12h za 440peso i to jeszcze nie za ciekawy. Ceny są kosmiczne.
Przeszedłem się po okolicy, w barach siedzą same staruchy przy piwach, chłodząc się piwem i opowiadając sobie niesamowite historie. Chciałem zrobić zdjęcie ale trochę tak głupio. Więc zdjęć nie mam.
Rano na lotnisko dojechałem za 12peso czyli 80gr :)