Okazało się, że było nas 2je w minibusie do Loviny – ja i niemka z ekipy Bromo. Na początku rozwaliliśmy się na fotelach jak na łóżkach, a że bus miał jechać całą noc wydawało mi się świetnym zbiegiem okoliczności. Jednak nie, bo zamiast jechać prosto do celu kolo krążył szukając innych osób do busa przez dwie godziny zanim wyjechaliśmy z miasta.
Prom, zmiana busa i w końcu o godzinie 7 rano dojechaliśmy z bólem. Poszukiwanie hotelu, poranny spacer po plaży żeby skrócić sobie drogę i wielkie rozczarowanie. Plaża, która miała być główną atrakcją okazała się czarna i przeciętna. To był pierwszy i ostatni raz kiedy widziałem morze i plażę w Lovinie przez 3 dni. Niemka parę razy wychodziła na plażę, ale sama.
Znaleźliśmy super hotel z ładnym ogrodem itp., spokojnie i wszystko elegancko. Parę dni odpoczynku dobrze mi zrobiło po szaleńczym sprincie po Jawie. Tego potrzebowałem, więc w sumie miejsce mi odpowiadało.
Zjechaliśmy motorem gorące źródła, największą buddyjską świątynie na Bali, która mi się bardzo podobała, nie dlatego, że ładna (tzn też) ale głównie dlatego jaka atmosfera tam panowała. Cisza, dzwoneczki, ogród, te zdobienia tworzyły nastrój spokoju i medytacji. Fajne uczucie, niemal metafizyczne. Posiedziałem nawet w jednej sali z cicho puszczoną muzyczką buddyjską w tle. Podobało mi się. U nas w kościołach nie ma opcji żebym się tak wyciszył.
Do tego pojechaliśmy do wodospadu, gdzie jak dotarliśmy zaczęło lać jak cholera przez półtorej godziny. Jak przestało i zobaczyliśmy wodospad to był 2 razy większy niż na zdjęciach. Woda nie kryształowa, a opadowa z wypłukaną ziemią czyli brązowa, ale co z tego – tak jakby kolor miał znaczenie. Nie jestem rasistą
Opuszczając Lovinę zdecydowaliśmy się jechać publiczny busem. Boże na Bali poruszać się to tylko skuterem jeśli chce się oszczędzić nerwów. Dojechaliśmy o 12 do dworca zmieniając 2 razy bemo (minivana z ławkami po bokach zamiast siedzeń) bo kierowcy nie widzieli gdzie chcemy dojechać. Gadać do nich to jak do słupa. Jak znaleźliśmy busa to miał być za godzinę. Był za 2 i jechał baaaardzo wolno. Rozdzieliłem się z niemką i miałem problem ze złapaniem bemo do Ubud, bo wysadzili nas w innej miejscowości (chcieli w bemo za 8km tyle ile zaplaciłem za 60km i 4 razy więcej niż powinni dostać za taki kurs), więc po pół godzinie ktoś się zlitował i ostatnie 8km jechałem motorem z lokalnym gościem. Zawiózł mnie do hotelu i dalsza historia będzie w następnym wpisie o Ubud