Wszyscy zmęczeni. Ale biorąc pod uwagę to, że dzień wcześniej ja spałem 6h, wstaliśmy o 5:45 i dolecieliśmy do Meksyku o prawie 3 czasu polskiego czyli byliśmy na nogach już wtedy 22h, a to jeszcze nie koniec, bo mamy 11h czekania na nastepny lot. Zgadałem się wcześniej z gościem z CS, że nam pokaże miasto i przekima. Szukaliśmy się 1,5 godziny na lotnisku. Nie było go w umówionym miejscu, a nie zdążył mi podać nr tel. Najpierw misja znaleźć neta, nie ma darmowego, więc bajera w restauracji i jest hasełko. Spisaliśmy nr, wymieniliśmy trochę $ i do telefonu. I zonk bo okazuje się, że jest na karty. Na szczęście trafiła się taka fajna babka, która nam użyczyła swojej za free. Problem tylko, bo gościu raz nie odebrał, a potem miał już wyłączony telefon. Próbowałem chyba z 10 razy po czym się poddałem i już sobie rozłożyliśmy kocyk i byliśmy przygotowani na kime na lotnisku. A tu ni stad ni zowąd (tak to się pisze?) pojawia się Miguel . No to się zawijamy z manelami, oddajemy duże plecaki do schowka, bo ma małe auto i w drogę - kurs na nową część miasta. Jest tu "mały Meksyk" pasy zmienia się co 10 sekund, skręca w estakady, po prostu sajgon. Policja jeździ zawsze na włączonych kogutach (bez syreny) żeby zaznaczyć swoją obecność. Widać bardzo dużo policji. Jeszcze więcej niż policji jest progów zwalniających i to takich konkretnych, że się przejeżdża po nich 10km/h żeby nic nie urwać. W kulminacyjnych momentach są co 50m ...W ogóle jest zimno, pewnie jakieś 13 stopni w nocy... Jedziemy przez chwile kawałkiem Panamericany która biegnie przez miasto. Miasto jest charakterystyczne, są dzielnice biedne i bogate jak wszędzie, ale robi naprawdę fajne wrażenie. Na pewno nie tego się spodziewałem. Obdrapane busy trąbiące na przechodniów żeby wsiedli - coś jak w Wietnamie. Jedzie gościu i jego robotą przez jest naganianie klientów. W tych lepszych rejonach dużo drzewek, zadbane parki, oświetlone od dołu, naprawdę super. W tej nowej części miasta, sporo wieżowców, firmy takie jak Microsoft, GE...
Później pojechaliśmy coś przekąsić. Miguel zabrał do lokalnej budy z Tacosami. Najedliśmy się, wypaliło gębę, w skrócie było smacznie. To był jeden z punktów programu na tak krótki pobyt w Meksyku. Już myśleliśmy, że będziemy musieli jeść bułki albo coś na lotnisku, a wiadomo jak jest - na lotnisku zawsze dają syf i jest drogo, a będąc w nowym mieście nie wie się gdzie skoczyć. Inna sprawa, że było już późno więc z średnio się ruszyć gdzieś na miasto.
Później pojechaliśmy do starej, kolonialenej części. Budynki podświelone, świetnie utrzymane, jest fajny klimat. Zobaczyliśmy jeszcze katerdę jakąś tam, niby największą w ameryce łacińskiej. Robiła się 23 więc stwierdziliśmy, że koniec wycieczki, trzeba iść pospać, bo rano o 6:25 mamy lot do San Jose. Dojechaliśmy do jego chaty, w kiepskiej dzielnicy, chata też nie urywa. Kima niestety na podłodze na kocach. W ogóle nie wiem co to jest w Meksyku (bo na lotnisku też zauważyliśmy) coś tak wali specyficznie i węch się do tego nie przyzwyczaja, więc z każdym wdechem czuje się ten zapach. Nie wiem czego, ale jest kiepski. W nocy się budziłem, ciężko nawet było zasnąć. O 24 poszliśmy w kime czyli 7 rano czasu polskiego tj 28h na nogach - wiadomo, w przenośni, bo technicznie rzecz biorąc większość czasu siedzieliśmy na dupie :) 4h spania i jedziemy na lotnisko :)