Geoblog.pl    wojtas100    Podróże    Backpacking in Central America    Jeziorko
Zwiń mapę
2013
04
mar

Jeziorko

 
Honduras
Honduras, Lago de Yojoa
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 13092 km
 
Z S.P.S. do jeziora jedziemy 2h. Chcą nas skasować za plecaki, które leżą na siedzeniach, ale się nie dajemy. W zasadzie moglibyśmy coś rzucić bo po pewnym czasie bus się wypełnia i niektórzy stoją. Przekładamy plecaki tak, że zajmują tylko jedno siedzisko i gitara. Holender jedzie z nami, dobrze, bo gada trochę po hiszpańsku, więc załatwia też pewne sprawy związane z podróżą.

Cel to D&D Brewery, hostel z własnym browarem, basenem, ładnym ogrodem i restauracją. Znajduje się w małej wiosce, kawałek od większego miasteczka, ale to nie problem bo jeżdżą tuk tuki, tanie taksówki (w końcu jest nas 4ch, więc licząc na osobę płacimy śmieszne pieniądze) i chicken busy.

Po zalogowaniu się do hostelu od razu decydujemy co chcemy zobaczyć. Jedziemy nad wodospad, największy w okolicy. Taksówka nas podrzuca pod szutrową drogę skąd jest może 1km do wodospadu. Podczas spaceru mijamy typową wioskę, dzieciaki pomagają rodzicom, dziewczynki przerzucają ziemie łopatami, nie ma siedzenia przed komputerem! Docieramy do wodospadu, płacimy po 40lempirów i idziemy zobaczyć to cudo. Faktycznie jest imponujący. Za kolejne 6$/osobę można wziąć przewodnika i zejść na dół do jaskini za wodospad. Jednak nie idziemy, chociaż poznani amerykanie mówili, że jest 'crazy', potem angole w hostelu pytali czy byliśmy na dole, mówili, że to było 'mental'. No cóż.. może następnym razem :)

Dalej jedziemy zobaczyć jezioro, bo jak to tak, przyjechać nad jezioro i widzieć wodospad. Dojazd do miasta złapanym busem, potem tuk tuk i jesteśmy. Jeziorko faktycznie robi wrażenie, zielono-niebieskie w otoczeniu gór – jedne są bliżej, drugie dalej co tworzy takie fajne pasma. Młody próbuje popływać łódką, która stoi nieprzywiązana łańcuchem, ale wśród gęstych glonów bardzo trudno jest wiosłować, glony zaplątują się we wiosła. Chodzimy chwilę wokół, ale ścieżka szybko się kończy przy płocie, więc wracamy. Idziemy kawałek na nogach bo to koniec drogi i niewielki ruch, ale w końcu przejeżdzą tuk-tuk. Ustalamy cenę na dolca do miasta. I mamy najlepszą przejażdżkę w moim życiu. Trochę się nimi najeździłem w Kambodży, Tajlandii i Laosie, ale czegoś takiego jeszcze nie widziałem. Młody chłopak, może z 18 lat, jak podjeżdżał to muzyka grała tak głośno, że nic nie było słychać. Spauzował na chwile, wsiedliśmy (razem w 5ciu w tuk tuku :D), wcisnął play i jedziemy. Z tyłu miał 2 głośniki od wieży i odkręcone tak głośno, że charczały. Na początku leciała Metallica ale zagadałem do niego czy ma Reggaeton – muzyka w stylu Daddy Yankee – Gasolina, bardzo popularna w Ameryce Środkowej, leci w radiu co chwilę, w taksach, busach i to nie tylko Daddy Yankee (chociaż on dalej w tym siedzi i nagrywa chociaż u nas przebiła się chyba tylko Gasolina). Gostek oczywiście miał, tylko się uśmiechnął i zaczał przełączać mp3ki. Znalazł , odkręcił jeszcze głośniej i tak się woziliśmy przez wioski i miasteczko. Na nasz widok ludzie się śmiali, w końcu nic dziwnego, 5 gości w tuk-tuku i reggaeton zagłuszający wszystko wokół. Ziomek raz się zapatrzył w bok i jakbym nie powiedział „łołołoł!” to jak nic byśmy się wpasowali w rów tym wehikułem hahaha Jednym kołem już jechał po trawie i zaczynało nas wciągać. Jak wysiadaliśmy to przypatrzyłem się, że kierunki mrugały na czerwono, miał listwy z ledów na suficie i w ogóle pełny wieś tuning, ale najważniejsze, że kierowca szczęśliwy i zadowolony!

Zjedliśmy coś szybko – w kurczakowym fast foodzie, których tu pełno. Kupiliśmy po sosie habanero w markecie żeby było czym ostrzyć potrawy w Polsce i wielkiego z pięcio-kilogramowego arbuza, którego ostatecznie po 2ch podejściach wieczorem i rano, w 4kę, opanowaliśmy niecałą połowę.

Po przyjechaniu do hostelu wybraliśmy się jeszcze na patrol okolicy. Rzeczka, która w naszych wyobrażeniach miała być czymś ciekawym takim się nie okazała. Poszliśmy do wioski, przeszliśmy po drewnianym mostku, dalej plantacja bananów i z powrotem. Wieczorem piwka z hostelowego browaru. Było kilka do wyboru – Amber, Porter, Blueberry, Rasberry i coś jeszcze. Owocowe były kiepskie, Porter się skończył, więc został Amber – bardzo dobry! Na dobry początek po piwku, ale potem wzięliśmy już cały dzban bo bardziej się opłacał, wylewało się z niego 10 piw. Niestety gdy poszliśmy po drugi dzban, barman nalał trochę ponad połowę i piwo się skończyło... Wypiliśmy całe piwo w browarze!!!

Aha co jeszcze rzuciło mi się w oczy to to że tutaj nie chyba agencji reklamowych tak jak u nas, które robią szyldy, czy też inne reklamy drukowane na z folii samoprzylepnej, ploterów itd. Wiadomo banery są czasami drukowane, ale generalnie większkość sklepów i domów, w którch jest jakiś biznes ma reklamy malowane RĘCZNIE farbą – loga takie jak Pepsi, Coca-Cola, Firestone itd. są malowane zwykłym pędzlem przez kogoś kto to umie zrobić. Zauważyłem to wcześniej na Filipinach. Nawet przy czekaniu na busa na Filipinach wstąpiłem do jednej takiej firmy zobaczyć jak to się robi – zwykłe pomieszczenie, katalog czcionek i dużo, dużo wprawy. To może się wydawać proste, ale zapewniam że takie nie jest. Namalować literę nie jest tak prosto, a żeby wszystko było równo i tą samą czcionką to dopiero wyczyn. A co dopiero logo, które ma cienie, oryginale litery i inne skomplikowane zadania dla pędzla. Na Filipinach był duży wpływ hiszpanów, tak samo jak tutaj, nie wiem czy to może być powodem dlaczego te regiony są do siebie podobne, ale na malowaniu podobieństwa się nie kończą. Osobiście dla mnie Filipiny to taka latynoska Azja, coś musi być na rzeczy!
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (13)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
zwiedził 10.5% świata (21 państw)
Zasoby: 127 wpisów127 70 komentarzy70 947 zdjęć947 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróże
16.02.2013 - 19.03.2013
 
 
18.10.2011 - 13.05.2012