Po 6 godzinach dojechaliśmy do Antigua'y. Mijaliśmy Guatemala City i nie wygląda najciekawiej. Ogromne miasto położone w dolinie, widok co prawda piękny, bo tak samo jak w Tegucigalpie zbocza są oblepione domami, ale nie wygląda zachęcająco.
Wieczorem spotkaliśmy się z jedną dunką poznaną w Kostaryce, która uczy się tutaj teraz hiszpańskiego przez miesiąc. Poszliśmy na pizze, bo nie mogliśmy nic znaleźć w rozsądnych cenach i pokręciliśmy się po mieście. Kupiliśmy zgrzewke piwa, które jest tutaj wyjątkowo tanie - 5$ za 12 piw.
Kolejnego dnia z poznanym w hostelu czechem i włoszką idziemy na słynny z pocztówek viewpoint o wschodzie słońca. Daleko nie jest, ale wstawać się nie chce. Ziewamy przez całą drogę, ale końcówka nas rozbudza, bo idziemy 10 minut po schodach. Czekamy parenaście minut, robimy fotki, gadam sobie z czechem o aparatach i tripach. Ma parę fajnych historii z Afryki gdzie w ciągu 2 miesięcy wydał 2000euro na łapówki albo jak przywiązali go do belki i zaczęli biczować żeby zmiękł i zapłacił albo jak jego kumpel dostał maczetą w ramie za nic i takie tam :) Aż chce się jechać do Afryki!
Potem chodzimy do południa po mieście bo ja z młodym jedziemy o 14 do Lanquin, które jest bazą wypadową do Semuc Champey. Antigua to miasto trochę jak Copan w Hondurasie, też wybrukowane drogi, może zamiast gór – wulkany i jest płaskie czyli nie ma stromych górek w samym mieście. Ale pomimo tych różnic klimat jest podobny. Każdy budynek w innym kolorze, kościoły, park w centrum miasta. Czuć podobieństwo.
Żegnamy się z Adamem i zawijamy do Lanquin