Niektórzy agenci turystyczni to niezłe cwaniaki. Przed Flores, które jest na wyspie, ale połączone mostem, w Santa Elenie, zatrzymujemy się i przesadzają nas do innego minibusa, z innym kierowcą i z gostkiem, który pracuje na „stacji autobusowej”. Udziela nam informacji, zawozi do bankomatu i w ogóle jest pomocny. Wiezie nas pod hotele. Mówimy mu gdzie chcemy, ale pokazuje nam jeden wcześniej, 2 razy droższy niż byśmy tego sobie życzyli. Ostatecznie idziemy tam gdzie chcemy, ale okazuje się, że gościu może nam sprzedać bilety do Tikal. Ustalamy, że weźmiemy z przewodnikiem i sobie czegoś posłuchamy. Tania zabawa to to nie jest. Płacimy 19$ za przewodnika i przejazd do oddalonego o 1,5h Tikal oraz za wejście kolejne 19$. W końcu mówią, że to najlepsze ruiny świątyń w Ameryce Środkowej...
Flores to całkiem urokliwe miasto, jak już mówiłem położone na niewielkiej wysepce na jeziorze. Co prawda nie pływaliśmy, ale czyste i ludzie się kąpią. Idziemy wieczorem z parką Czechów na owocowego szejka – kelner nam opowiada jakie ma owoce – arbuz, ananas, melon i papaja. Nie za bardzo to do siebie pasuje, ale wybieramy mixa. Wychodzi całkiem niezły. Młody je carbonare i wracamy spać do hotelu bo pobudka o 4 rano.