Ruiny Majów

Pobudka boli, to już kolejny taki dzień. Bus się spóźnia i w końcu spóźniamy się na wschód słońca, ale przewodnikowi się nie spieszy bo w pierwszej kolejności prowadzi nas do restauracji na śniadanie, co trwa 30 min. Jest pochmurno więc i tak byśmy nie zobaczyli wschodu słońca, ale jak widać wcale nie mieliśmy go zobaczyć choćby było czyściutkie niebo. Mamy piękny początek bo widzimy tukana! Pierwszego od początku tripa! Teraz mogę już wracać do domu bez żalu.

Chodzimy od świątyni do świątyni. No fajnie to wygląda, ale trochę mi się nudzi. Większość zdobień przepadło, bo gleba przykryła z czasem je z wierzchu. Część jest dalej przysypana ziemią.

Powtarza się historia o wycięciu dżungli i wyprowadzce. Majowie myśleli,że wrócą, ale nie wrócili już nigdy. Co do kalendarza i końca świata, który miał nastąpić w grudniu to ponoć było koniec pewnej ery, teraz zaczyna się nowa, coś ma się zmienic tak jak jing jang, zło w dobro. Taka jest oficjalna wersja na teraz :)

W parku jest mnóstwo zwierzaków takich jak np. wspomniane tukany, co chwilę przelatują nad głowami parki zielonych papug, małpy, dzięcioły, flying banana (taki ptak, zapewne nie jest to prawdziwa nazwa ptaka - nie wiem co to po polsku) i mnóstwo innych. Po drodze mijamy nadjedzoną rano małpę – bez żeber, wygryzione wszystko z jamy brzusznej, obgryzione nogi. Przewodnik nie wie co jej się stało, ale stawia na lamparta.

Ogólnie osobiście spodziewałem się czegoś lepszego. Nie wiem może po prostu po Angkor nic mnie już za bardzo nie ruszy. Może jeszcze Machu Picchu ma szansę, ale teraz nie jestem tego taki pewien.

Zdjęcia (11)

Komentarze (0)