Pięć godzin zajęło nam dojechanie do Rio Dulce, w którym znajduje się dumnie brzmiący najdłuższy most w Ameryce Środkowej, choć ma tylko kilometr długości. Ale nie dlatego tu jesteśmy. Przyjechaliśmy tu bowiem aby dostać się do Livingston – miejscowości na wybrzeżu karaibskim.
Rio Dulce jest typowym, gwatemalskim, niewielkim miasteczkiem. Wyróżnia się jednak położeniem wśród parku narodowego zamieszkałego przez setki tysięcy ptaków, jeziorami i dostępem do morza karaibskiego przez zatokę.
Dojeżdżamy 2 godziny przed wypłynięciem łódki, która wcale nie jest taka tania (18$) do Livingston, a odległość jest taka sama jak z Livingston do Puerto Barrios (4$). Niedługo jednak dowiadujemy się dlaczego. Wymieniamy ostatnie dolary, które mamy, chwile czekamy, oglądamy dzieciaki noszące wodę z jeziora do oddalonego o 100m domu i przy okazji oblewające się nią i wsiadamy do łódki.
Ok, teraz dlaczego ta przeprawa jest taka droga? Otóż okazuję się, że przy okazji jest to też tour. Kapitan wiezie nas najpierw kawałek w drugą stronę żeby pokazać fort i kolejne jezioro, a potem już w dobrym kierunku. Mijamy mnóstwo prześlicznych domków zbudowanych pośród dżungli nad jeziorkiem. Jest kilka hoteli, ale też mnóstwo prywatnych domów, wszystkie pokryte strzechą, z pomostem, bo prawdopodobnie dostęp do nich jest tylko od wody. Później zwalniamy przy wysepce, na której na drzewach siedzi kilka tysięcy ptaków – kormorany i pelikany są na każdej gałęzi, latają nisko nad wodą, łapią ryby. Zobaczyć pelikana, który połyka tym swoim wielkim dziobem dopiero co złapaną rybę to żaden problem. Kolejny przystanek jest przy gorących źródłach. Moim zdaniem średnio to wygląda, bo miejsce z którego wypływa woda jest wyizolowane folią żeby wody się nie mieszały z jeziorem. Mnóstwo zdechłych ryb wokół albo z racji bardzo wysokiej temperatury albo składu chemicznego tejże wody. Wali siarką, ale może być, że to rozkładające się ryby. Tak czy inaczej woda ma ponad 50 stopni, nie sposób tam wejść. Ba! Nawet zamoczyć stopę na dłużej niż 3 sekundy. No i tak sobie płyniemy, podrzucamy kilka osób do różnych hoteli po drodze i w końcu po może godzinie dopływamy do Livingston.